poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział VIII

6 komentarzy:
  Ze stacji zostajemy przewiezieni czarną, luksusową limuzyną prosto do Ośrodka Szkoleniowego dla trybutów. Nie widziałem go nigdy przed rewolucją ale przypuszczam, że bardzo się od tamtego czasu zmienił. Biało-srebrna, wysoka budowla o fikuśnym kształcie zdaje się nie mieć końca.
  Z krótkiej rozmowy z Leą podczas jazdy dowiedziałem się tyle, że cała ceremonia przed igrzyskami zostanie nieco przyśpieszona. Pierwszego dnia, czyli jeszcze dzisiaj, wystąpimy na Paradzie Trybutów, i odpowiemy na kilka pytań przed Caesarem Flickermanem. Potem przez następne trzy dni będziemy brać udział w treningach, a kolejnego dnia stawimy się do oceny indywidualnej. Jak się okazało część mieszkańców Kapitolu, ci którzy chcieli i nadal chcą organizowania Głodowych Igrzysk, została wtajemniczona w cały plan. Inaczej nie mielibyśmy przed kim dzisiaj występować. 
  W Ośrodku Szkoleniowym znajduje się apartament zaprojektowany specjalne dla trybutów. Mieszkamy tam do rozpoczęcie igrzysk. Każdy dystrykt otrzymał na wyłączność własne piętro. Wystarczy wejść do windy i wcisnąć guzik z numerem swojego dystryktu. Nic prostszego. 
  Najwyraźniej Lea jest nie tylko naszą opiekunką ale także przejęła obowiązki mentora. Podczas jazdy windą opowiada nam o tym, że mimo małej publiczności ten rok będzie nadzwyczaj wyjątkowy. Zastanawiam się czy słowo wyjątkowy oznacza dla nas coś dobrego czy całkiem na odwrót. 
-Zobaczycie, będziecie zachwyceni tym co Kapitol dla was szykuje -Lea jest do granic rozentuzjazmowana.- Specjalna arena, specjalny apartament. Wszystko co najlepsze.
-Zachwyceni czym? Nieuchronną śmiercią na naszej specjalnej arenie? -Wzburzam się. 
W tym samym czasie winda otwiera się na naszym piętrze. 
-Tym, że chociaż trafiliście tu na chwilę możecie się tym wszystkim cieszyć. -Gestem pokazuje na wielki, luksusowy apartament, do którego właśnie weszliśmy. Wielkie okna, marmurowe ściany we wszystkich odcieniach błękitu, złote krzesła i stoły po brzegi wypełnione wytrawnymi potrawami i deserami. To wszystko jest po prostu piękne. Mam ochotę odszukać moją sypialnię, rzucić się na łóżko i po prostu usnąć. Tak jakby czytała w moich myślach, Lea mówi: 
-Macie pół godziny by się ogarnąć, potem bierzemy się do roboty. Dzisiaj czeka was ciężki dzień.
  Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Odszukuję swoją sypialnię, która jak się okazuję jest tysiąc razy większa od mojej starej sypialni w czwartym dystrykcie. Postanawiam najpierw się ogarnąć i przebrać w jakieś wygodniejsze ubrania, które zapewne znajdę w ogromnej szafie, która stoi na samym środku pokoju, a następnie chwilę odpocząć. 
  Czas szybko mija i po chwili słyszę jak Lea woła nas na szybki posiłek. Niechętnie wstaję z łóżka i dłońmi wygładzam błękitną koszulkę polo, którą sobie wybrałem. Mam na sobie także szare, dresowe spodnie, które są chyba jedynymi tutaj w miarę normalnymi. Posiłek zjadamy szybko, składa się on z całej serii rożnych dań o nie znanych mi nazwach. Przy stole nikt nie rozmawia, nikt się nie śmieje. Tylko Lea co jakiś czas posyła nam dyskretne uśmiechy.
-Za chwile powinni zjawić się wasi styliści. Tylko przywitajcie ich ładnie. - To jedyne co mówi.
Po chwili słyszymy charakterystyczny odgłos świadczący o tym, że winda właśnie wjechała na nasz poziom. Wychodzą z niej dwie osoby. Mężczyzna i  kobieta mniej więcej w tym samym wieku, ubrani w identyczne stroje składające się ze śmiesznych, typowo kapitolińskich kombinezonów w kolorach różu i fuksji. Kobieta swoje kasztanowe włosy uczesała w ogromny kok, oczy i usta pomalowała w wyzywający sposób, a do kombinezonu przypięła mnóstwo różowych kwiatów. Mężczyzna ma szczupłą twarz, na której pojawił się kilkudniowy zarost. Jego skóra jest koloru kawy z mlekiem, a oczy są lekko pomalowane czarną kredką.
-Jonathan i Michelle tak? -mówi kobieta. -Jestem Iris, a to Vamos, wasi styliści. Pomożemy wam dobrze się dziś zaprezentować. Mi przydzielili Michelle a Vamosowi Jonathana. Spotkamy się tu za godzinę, kiedy już wybierzemy wam stroje na Paradę. -mówi, po czym bierze Michelle pod rękę i odchodzi.
-Witaj, Joanthan.- rzuca Vamos.
-Witaj. - odpowiadam cicho.
-Chodź, mam coś specjalnie dla ciebie.
  Wchodzimy do mojego pokoju. Vamos rzuca na łóżko stylizację schowaną w pokrowcu, którą przyniósł tu ze sobą. Podchodzi do szafy i szuka w niej czegoś, po czym rzuca przez ramię:
-Mamy tylko godzinę, więc lepiej się nie ociągać.
Przytakuję głową.
  Vamos podchodzi do stylizacji leżącej na łóżku i rozsuwa zamek pokrowca. Chcę zobaczyć co się w nim znajduje ale stylista zasłania mi widok ramieniem. Kładzie strój na łóżku, lekko go wygładza, po czym oznajmia, że mogę już zobaczyć.
  Spodziewałem się różnych projektów, ale to co teraz widzę po prostu zabiera mi mowę. To coś na wzór granatowych majtek na szelkach ze złotej liny.
-Nie założę tego. -parskam.
-Oczywiście, że założysz. Chyba, że wolisz wystąpić w dresach i koszulce polo. -wskazuje na moje ubranie- to jest show, musisz jakoś się wyróżnić.
-I ubrać się jak męska dziwka? Nie dzięki. -odgryzam się.
Podchodzi do mnie, kładzie mi dłonie na ramionach i zbliża twarz.
-Założysz to czy tego chcesz czy nie. Zrozum, że chcę ci pomóc. -mówi głosem nieznoszącym sprzeciwu.
  Trochę się go boję, więc łapię strój i zmierzam z nim do łazienki by go ubrać. Katem oka widzę uśmiech tryumfu na jego ustach, więc rzucam mu wrogie spojrzenie. Zamykam za sobą drzwi, po czym siadam na wielkiej, ceramicznej wannie. Z całych sił ciskam strojem o podłogę, jednak od razu go podnoszę i przypatruję się mu dokładnie. To jakaś porażka.
-Muszę się wyróżnić. Muszę zabłysnąć. -szepczę sobie, kiedy wciskam kreację na siebie. Strój jest bardziej obcisły niż myślałem. Może Kapitolińczyków coś takiego rajcuje ale ja czuję się w tym okropnie. Powoli wychodzę z łazienki. Vamos czeka już przed lustrem by zająć się moją fryzurą. Podchodzę więc, a on przygląda się moim włosom, które sięgają za uszy i kręcą się lekko przy końcach. Zawsze zaczesuję je po prostu do tyłu, ponieważ nie mam nigdy ochoty na układanie ich.
-Michelle też w takim czymś wystąpi? -pytam.
-Oczywiście, że nie. Przecież jest po trzydziestce. Pomyśl jakby w tym wyglądała. -W jego głosie wyczuwam kpinę.
 
***
 
  Rozlega się muzyka rozpoczynająca Paradę Trybutów. Nietrudno ją usłyszeć, brzmi w całym Kapitolu. Trybuci są proszeni o zajęcie miejsca w rydwanach, więc staję koło Michelle, która ma na sobie zwiewną suknię do kostek przypominającą fale morskie. Włosy luźno opadają jej na ramiona. Obok nas pojawia się Iris i Vamos podnosząc nas na duchu komplementami na temat naszych strojów i wyglądu. Kiedy patrzę na innych trybutów, którzy ubrani są diamenty, drogie tkaniny albo wymyślne projekty czuję zażenowanie moim strojem. Odwracam się i widzę, jak trybuci z szóstki pokazują na mnie palcem i uśmiechają się drwiąco. Spoglądam w dół, na swoje odsłonięte ciało i dochodzę do wniosku, ze trzeba było jednak ubrać ten dres i koszulkę polo. Nie chcę tak wystąpić. Wielkie wrota otwierają się i pierwszy rydwan rusza. Cały świat ma mnie tak zobaczyć? Rusza dwójka i trójka. Teraz my. Nie, nie mogę tak wystąpić.
  W jednej chwili wyskakuję na ziemię i patrzę na oddalający się rydwan z samą Michelle.


poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział VII

23 komentarze:
Budzę się z krzykiem. Powoli dochodzi do mnie, że wszystko jest w porządku. Zwijam się z łóżka i siadam na ziemi, chociaż i tak od razu wstaję. Zmuszam się żeby pójść pod prysznic i umyć zęby. Po porannej toalecie przebieram się w swoje dożynkowe ubrania i wychodzę z pokoju. Za niedługo powinniśmy być już w Kapitolu. Powoli wlokę się do wagonu jadalnego a kiedy dochodzę jest tam tylko Lea. Siedzi na pozłacanej pufie z obtarciami po jednej stronie. Kobieta poprawia makijaż a na mój widok macha entuzjastycznie.
   Nie mam ochoty na jakąkolwiek rozmowę, więc siadam przy stole. Maczam łyżeczkę w szklance z herbatą i przypatruję się widokowi za oknem. Wielkie, zielone łąki zamieniły się teraz w większe, zalesione pagórki i wzgórza. Im są wyższe tym jesteśmy bliżej. Bliżej Kapitolu.
   Kątem oka widzę Michelle, która siada przed wielkim telewizorem zawieszonym na ścianie.
- Oglądasz? - Spogląda na mnie.
Podnoszę głowę i dopiero teraz uświadamiam sobie, że mamy do obejrzenia dożynki w innych dystryktach. Odchodząc od stołu prawie rozlewam herbatę ale nie zwracam na to uwagi. Chwytam talerz z ciastkami i wskakuję na kanapę. Michelle bierze jedno, czekoladowe i włącza nagranie. Na ekranie pojawia się prezydent Snow, który życzy pomyślnych igrzyska a zaraz potem jego obraz rozpływa się i zastępuje go widok dystryktu pierwszego. Tablica z osobami powołanymi do dożynek nie jest obszerna. Na scenę wchodzi wysoki mężczyzna i nieznajoma kobieta o ciemnych włosach. Wyglądają na silnych i zdrowych. Typowi zawodowcy.
   Dystrykt drugi. Młoda kobieta, którą potrafię rozpoznać, to Enobaria. Drugim trybutem jest wysoki szatyn o szarych oczach. Jego też pamiętam. Trybutem z dwójki jest Gale. Powoli ściskam ciastko w dłoniach a okruchy rozsypują się na podłodze. Nie wiem czemu to robię. Może dlatego, że to on prowadził rebeliantów i za to czeka go męczarnia na arenie? Przez chwilę powątpiewam w to, że jego karteczka została wylosowana z przypadku.
   Trybuci z kolejnych dystryktów to zazwyczaj średniego wieku ludzie. Większości z nich nie pamiętam. Czuję ucisk kiedy oglądam scenę dożynek w czwórce. Zamykam oczy do czasu, kiedy się ona skończy. Rozpoznaję jeszcze kilka osób, chociażby Johannę Mason. Kiedy pojawia się widok dystryktu dwunastego. wiem, że każdy kto to oglądał bądź ogląda z niecierpliwością czeka na to, co się ma wydarzyć. Jak zawsze promienna Effie Trinket wyczytuję imię tegorocznej trybutki z owego dystryktu. Ściskam okruchy w dłoni jeszcze mocniej, kiedy słyszę imię Katniss Everdeen. Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Nie będę teraz płakać ale i tak przecieram lekko oczy rękawem.
   To będą jej trzecie Igrzyska. Patrzę jak podchodzą do niej strażnicy i prowadzą w stronę Pałacu Sprawiedliwości. I wtedy dzieje się to czego mógłbym się domyślić. Z tłumu wyłania się młoda dziewczyna i zgłasza się by zająć jej miejsce. Znam tą dziewczynę. To Firen Mellark, jej córka. Dziewczyna niepewnie staje na scenie a Effie losuje z kolejnego trybuta. Jak się okazuje, jest nim Balthar Mellark. Nie ma już nieszczęśliwych kochanków z dwunastego dystryktu. Teraz jest nieszczęśliwe rodzeństwo.
   Kamery pokazują zrozpaczoną Katniss, która tkwi w ramionach Peety. Czy nie tego bała się najbardziej? Uczestnictwa swoich dzieci w Igrzyskach? Teraz mogę być pewny, że to wszystko zostało zaplanowane. Ich karteczki nie znalazły się przypadkowo w rękach Effie. Tak samo jak karteczka Gale'a i innych znienawidzonych przez Kapitol osób.
    Dwunastka znika z ekranu i zastępuję ją dystrykt trzynasty. Nie wiedziałem, że trzynastka także będzie włączona do gry. W sumie to nic dziwnego, ponieważ została odbudowana i teraz należy do Panem. Kamery pokazują plac główny i Pałac Sprawiedliwości. Wszystko wygląda tak jak w innych dystryktach. Mieszkanka Kapitolu odczytuje imiona trybutów, strażnicy prowadzą ich na estradę a rodziny wybuchają płaczem. Nic nowego. Nie potrafię rozpoznać wylosowanych osób. Są w średnim wieku ale wyglądają na zdrowych i silnych.
   Program dobiega końca i telewizor sam się wyłącza. Siedzimy przez chwilę w milczeniu i trawimy to co właśnie widzieliśmy. Myślę, że dla Michelle jest to większy szok, ponieważ zna ich lepiej  i dłużej ode mnie. Lecz na jej twarzy nie widzę smutku ani nawet rozczarowania. Może nie chce tego pokazać, a może tak nie jest.
   - Tu już tu! Jesteśmy na miejscu! - Słyszymy jak Lea wybucha z radości. - Ogromny i piękny jak zawsze.
Wstaję i podchodzę do okna. Dojechaliśmy do Kapitolu. Jednak to co Lea właśnie powiedziała zdaje się nie być prawdą. Kapitol nie wygląda tak samo jak przed rewolucją, ponieważ znaczna jego część nie została odbudowana do końca. Ponoć nawet Ośrodek Szkoleniowy dla trybutów został odbudowany na nowo.
   Drzwi pociągu otwierają się, a Lea informuje nas, że mamy wychodzić, więc powoli zbliżam się ku drzwiom na spotkanie z fotoreporterami i Kapitolińskim tłumem. Jednak na stacji nie ma ani jednej żywej duszy oprócz nas i szofera, który siedzi za czarną limuzyną.
- Jak myślisz? O co tu chodzi? - Zwracam się do Michelle.
- To proste. - Odpowiada - Nikt nic nie wie o tych Igrzyskach. Z tego samego powodu nie mamy mentorów ani sponsorów. Wiedzą, że mieszkańcy Kapitolu nie byliby ucieszeni wiadomością o nich. Władze organizują je tylko po to, żeby się nas pozbyć.
 
 

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział VI

23 komentarze:
Stoję jak wryty przed drzwiami, z których właśnie słychać jakieś głosy. W tym pociągu nie ma nikogo więcej oprócz nas trzech, więc kto tam jest ? I skąd ma klucz ? Z jednej strony chcę tam wejść. Mam wrażenie, że muszę to zrobić. A z drugiej strony boję się to zrobić. Nie ma pojęcia co tam zobaczę. Nie bez powodu Lea zamykała ten pokój przede mną. Jednak zanim odejdę decyduję się na choćby mały krok w stronę tego pokoju. Drzwi są lekko uchylone więc nie mam problemu z tym aby wsunąć się do środka. Pokój, w którym teraz się znajduję jest ogromny. Nie mam zielonego pojęcia po co im takie w pociągach do Kapitolu. Jednak nie to przykuwa moją uwagę. Teraz po prostu zamieram. Stoję przed wielkim panelem, na którym wyświetlona jest mapa areny. Nie wiem co to za arena. Prawdopodobnie nasza. Zastanawia mnie tylko co ona tutaj robi. Plan areny w pociągu ? To przecież bez sensu. Jednak bez względu na to, nie powinno mnie tu być. Lecz moja ciekawość bierze górę.
   Podchodzę bliżej do panelu i przyglądam się mu wyraźniej. Nie oglądam bliżej areny, ponieważ moją uwagę przykuwa coś zupełnie innego. W prawym górnym rogu jest dziwna informacja. Rozumiem z tego tylko tyle, że to zasada jak wygrać igrzyska. Czyżby posunęli się do tego, że arena będzie wielką zagadką ? Pośpiesznie powiększam obraz w tym obszarze i czytam dalej. To wydaje mi się tak dziwne, że ledwo to rozumiem. Czytam dalej i teraz już wszystko jasne. Chcę już odchodzić lecz właśnie w tej chwili czyjaś ręka łapie mnie w pasie a druga zakrywa usta. Jakiś mężczyzna niesie mnie ale nie mam pojęcia gdzie. Przebieg kolejnych wydarzeń jest tak szybki, ze pamiętam tylko chustkę na oczach, ukłucie igły i głośne słowa mężczyzny "To nie dzieję się na prawdę !" , po czym tracę jakikolwiek kontakt z rzeczywistością.
   Powoli otwieram oczy. Głowa mnie tak strasznie boli, że nie mogę wstać. Dopiero teraz uświadamiam sobie gdzie jestem. Leżę w swojej sypialni. Czyli to wszystko był tylko sen ? To wyglądało tak realistycznie. Aby się upewnić wyciągam rękę przed twarz. Ślad po ukłuciu na niej jest czyli jednak to było prawdą. Poza tym nie mam zielonego pojęcia jak się tu znalazłem. Ale mniejsza oto. Właśnie uświadamiam sobie, że nic nie pamiętam. Choćbym nie wiem jak bardzo próbował sobie przypomnieć, nie mogę. Pamiętam tylko tyle, że wszedłem do pomieszczenia i widziałem jakiś obraz, który przedstawiał arenę i rozwiązanie jakiejś zagadki. Nie wiem nawet jak ona wyglądała. Myślę, że to co mi wstrzyknęli musiało wykasować mi pamięć. A może to także namieszało mi w głowie i teraz wymyślam jakieś bzdury ?
   Nie wiem co mam z tym zrobić, więc z bólem wstaję, prostuję się i wychodzę z pokoju. Na tyle ile pozwalają mi siły podążam do sypialni Michelle. Po drodze mijam drzwi z kosogłosem i tym razem są zamknięte.
  Kiedy dochodzę do drzwi kobiety pukam najciszej jak mogę. Po chwili otwiera i uśmiecha się wyraźnie zaskoczona moją obecnością.
- Musimy porozmawiać. To jest na prawdę pilne. - Tłumaczę pośpiesznie.
- Nie ma sprawy. Wchodź śmiało. - Michelle odpowiada z pełnym entuzjazmem.
Wchodzę do jej pokoju i stwierdzam fakt, że jest identyczny jak mój. Różni się tylko kolorami ścian.
- No to zacznę od początku. - Mówię siadając na oliwkowej kanapie. - Kiedy wyszedłem z jadalni, poszedłem do swojego pokoju. Przynajmniej tak planowałem.
- Co dalej ? - Michelle wygląda na zdezorientowaną,
- Wszedłem do pokoju obok i coś zobaczyłem. Tylko na śmierć nie mogę sobie przypomnieć co. Był tam chyba plan areny, ale nie wiem jak wyglądał. Jednak nie o to mi chodzi. Myślę, że było tam coś na prawdę ważnego. - Spoglądam na kobietę. Wyraz jej twarzy mówi sam za siebie. Jest zamyślona ale chyba nie do końca mi wierzy.
- To może być prawda ale uważam, że tak ważne informacje nie byłyby łatwo dostępne. Strzegli by ich jak oka w głowie. - Po chwili odpowiada.
- A może chcieli żeby ktoś je zobaczył ? Może chcieli kogoś naprowadzić ? - Już nawet nie myślę nad tym co mówię.
- Nie mam pojęcia. - Michelle ma zamyślony wyraz twarzy. - Przekonamy się kiedy sami wyjdziemy na arenę.
Spoglądam na nią i wstaję poprawiając koszulkę.
- Dzięki za rozmowę. - Mówię, po czym wychodzę i kieruję się w stronę swojego pokoju. Dochodzę i otwieram drzwi. Wchodząc do środka nawet nie myślę o tym żeby je zamknąć. Po prostu padam na łóżko i zasypiam. Próbuję nie myśleć o tym co może mnie spotkać za parę dni.

czwartek, 14 listopada 2013

Rozdział V

12 komentarzy:
Drzwi od pociągu zamykają się za nami ze zgrzytem i od razu czuję, że ruszamy. Za oknem widać jeszcze peron ale ten widok od razu znika. Jednak teraz co innego przykuwa moją uwagę. To nie jest ten sam pociąg, którym jeździliśmy do Kapitolu na bankiety, przyjęcia i uroczystości. Tamten był piękny a na stołach było pełno smakołyków. Ten jest zupełnie zniszczony. Stoły połamane, krzesła powywracane, firanki w oknach obdarte. Nie wierze  w to co widzę. Kto wpadł na tak głupi pomysł aby zdemolować ten pociąg. Jeszcze niedawno było dobrze.
- O co tutaj chodzi ? Kto tak zdemolował pociąg ? - Podchodzę do Lei. W tej chwili jest jedyna osobą, od której mogę uzyskać odpowiedź.
- Czy to ważne ? Poczekajcie chwilę, znajdę wam jakieś mniej zniszczone miejsce. - Lea odchodzi ze zdenerwowaniem, które próbuje zamaskować uśmiechem.
- Rebelia. - Michelle mówi cicho.
- Nie. Nie możliwe. Nie popełnią tego błędu drugi raz.- Przeczę.
- Uwierz mi. Wiem o czym mowa. Sama brałam udział w jednym z takich napadów podczas ostatniej rebelii.- Kobieta próbuje mnie przekonać.
 - Uważam, że to nierealne. Rebelia nie wróci. Oni się drugi raz nie odważą. Drugi raz nie wygrają.
Rozmowę przerywa Lea, która wchodzi do wagonu i ogłasza, że kilka wagonów dalej jest już lepiej.
Idziemy za nią a z każdym kolejnym wagonem zniszczenia są mniejsze. Przechodzimy przez wagon jadalni i pewna rzecz przykuwa moją uwagę. Krew. Jej nieprzyjemny zapach rozchodzi się po pokoju. Wzdrygam się po czym odwracam się bo nie chcę doszukać się gorszych rzeczy.
  Idziemy jeszcze przez chwilę aż w końcu Lea staje i odzywa się:
- Tu możecie się zatrzymać. Ta część pociągu to sypialnie dla mentorów ale wszystko jedno. I tak ich nie macie. - Sztuczny entuzjazm w jej głosie jeszcze bardziej mnie przytłacza.
Kobieta otwiera drzwi od pierwszego pokoju i wprowadza Michelle do środka. Nie będę na nią czekać więc podchodzę do kolejnych drzwi z narysowanym wielkim kosogłosem i łapię za klamkę. Już mam je otwierać kiedy Lea łapie mnie za rękę i z uśmiechem na ustach prowadzi mnie do kolejnych drzwi.
- Ty będziesz tutaj. Pamiętaj tylko żeby przyjść na obiad.
- Przecież jadalnia jest zniszczona.
- Załatwimy to. A teraz idź. - Otwiera mi drzwi.
Kiedy wchodzę wyglądam przez framugę jeszcze raz. Coś mi tu nie gra. Lea wyciąga z kieszeni klucz i zamyka pokój z kosogłosem. Zanim odejdzie, dwa razy sprawdza czy są zamknięte.
Dziwi mnie to ale wsuwam się z powrotem do pokoju i zamykam za sobą drzwi. Odwracając się do nich plecami przeczesuję pomieszczenie wzrokiem. Jest wielkie i luksusowo zbudowane. Mentorzy także mieli tu dobrze.
    Chwilę rozglądam się po pokoju, po czym postanawiam iść pod prysznic. Po drodze zrzucam całe dożynkowe ubranie, łapię za czerwony ręcznik i aloesowy szampon. Woda pod prysznicem jest ciepła, a wręcz gorąca. Kabina ma wbudowane natryski z prawie wszystkich stron, więc trochę dziwnie się tu myć. Jestem przyzwyczajony, że woda leci tylko z góry.
    Nie mija kwadrans a stoję już przed jadalnią. Przed wyjściem założyłem szary dres, bluzę a pod nim T-shirt. To chyba nie dobre rozwiązanie, ponieważ jest mi trochę duszno.
   Uważam, że wszyscy są już w jadalni, więc wchodzę do środka. Tak, wszyscy zajęli już swoje miejsca. Pośpiesznie podchodzę do swojego miejsca przy stole, ponieważ nie chcę aby na mnie czekali. Zajmuję miejsce między Lea'om a Michelle ale tak, że z od Lei dzieli mnie jedno wolne miejsce, i zabieram się do jedzenia. Nakładam na talerz kawałek wołowiny w sosie, jednego kartofla i trochę surówki z marchewki. Do szklanki nalewam gorącą czekoladę. Rozmowa przy jedzeniu nie bardzo się na klei. Lea od czasu do czasu wspomina coś o Kapitolu, pokazie trybutów lub o innych igrzyskach. Nie za bardzo ją słucham. Myślę o tym jak wypadniemy podczas pokazu, jak uda mi się przebrnąć przez wywiady, jaka będzie nasza arena, czy wrócę do domu. Nie wrócę. Za dużo myśli przewija mi się przez głowę. Nie wytrzymuję i gwałtownie wstaję odsuwając talerz przed siebie.
- Dziękuję. Wracam do siebie. - Mówię łagodnie hamując nerwy i odchodzę od stołu.
Mijając drzwi, zamykam je za sobą. Idę korytarzem do swojego pokoju lecz kiedy mijam pokój, który zamknęła Lea nagle staję. Jestem pewny, że kiedy szedłem tędy wcześniej był zamknięty. Teraz jest otwarty.

piątek, 18 października 2013

Rozdział IV

8 komentarzy:
Drzwi się za mną zamykają i staję sam w pustym pokoju. Wiem, że zaraz ktoś do mnie przyjdzie więc nawet nie siadam. Nerwowo tupię nogą i zaczynam się pocić. To jakiś koszmar.
  Nie mija minuta a drzwi ze skrzypem się otwierają i staje w nich moja matka. Jej oczy są pełne łez, tak samo jak moje. Podbiegam i mocno ją ściskam. Chociaż przez tę krótką chwilę chcę zapomnieć o rzeczywistości, okrutnej i chłodnej. Chcę pozbierać myśli w jedną całość i nie myśleć o tym co ma się stać. Nie umiem. 
- Proszę. Postaraj się wygrać. - Mówi mama. - Tak jak zrobił to twój ojciec. Wiem, że zdołasz. 
- On był na zwykłych igrzyskach. Te są inne. - Odpowiadam jej a oczy mam całkiem zaszklone. 
- Ja wieżę. - Głaszcze mnie delikatnie po twarzy. 
W tym momencie do pokoju wchodzi ktoś inny. nie wysoka chociaż wyższa ode mnie dziewczyna. Czarne włosy za ramiona ma ułożone na bok. Usta blade i zaciśnięte. Odzywa się nieśmiało :
- Wiem, że mnie nie znasz ale chciałam się z tobą pożegnać. Dobrze znam twojego ojca.
- Skąd go znasz ? - Chcę wiedzieć i podchodzę do niej.
- Kiedy byłam naprawdę mała mieszkałam niedaleko jego rodzinnego domu. Kilka lat po tym jak wrócił ze swoich Igrzysk pomógł mi i mojej mamie. Głodowaliśmy a on dał nam jedzenie.
- Gdzie jest twoja mama ? - Moja ciekawość nie ma granic.
- Nie żyje już od kilku lat. Mieszkam z babcią. - Dziewczyna ma wzrok utkwiony w podłogę.
- Tak mi przykro. - Nie wiem co powiedzieć. Szkoda mi jej.
A teraz dzieje się coś czego naprawdę się nie spodziewałem.
- Alness ? - Moja mama chwyta ją w objęcia - To naprawdę ty ?
- A ty skąd ją znasz ? - Nic z tego nie rozumiem - Mamo, skąd ją znasz ?
W tym momencie do pokoju wpadają Strażnicy.
- Koniec czasu. Zbierać się.  - Mówią chórem.
- Nie ! Chcę wiedzieć o co chodzi ! - Zaczynam krzyczeć.
Mama podbiega do mnie i łapie mnie za ręce.
- Powodzenia. Wygraj to. - Mówi pośpieszne ale Strażnicy łapią ją i wywlekają z Pokoju. Nasze ręce rozłączają się. Z dziewczyną robią tak samo.
- Mamo nie ! Kto to jest ? Muszę widzieć . - Krzyczę za nimi ale drzwi się zamykają i zostaję całkiem sam.
Opadam na ziemię i zakrywam twarz dłońmi. Dlaczego ja ? To naprawdę musiałem być ja ? Przecież ja tego nie wygram. Nie wrócę. Będę służyć jako pociecha dla Kapitolu tak jak każdy inny zabity trybut.
 W końcu czyjeś ręce wywlekają mnie z pokoju a kiedy jestem w korytarzu dopiero otwieram oczy i wstaję. Wycieram ręce o spodnie i idę w kierunku wyjścia. Dochodzą do mnie Lea i Michelle. Moje oczy są nadal zaszklone bo nie potrafię opanować emocji. To wszystko mnie przytłacza.
  Bez słowa dochodzimy do wyjścia i wsiadamy do auta, które zawiezie nas na peron. Nie jest duże bo tylko trzy osobowe. Furgonetka rusza a Lea zaczyna mówić o tym, ze w Kapitolu jest cudownie i nie mamy się czym przejmować bo jedziemy w piękne miejsca. To absurd bo jedziemy tam po to aby się pozabijać.
  - Dlaczego nie mamy mentorów ? - Pytam bo ta myśl mnie nurtuje.
- W zasadzie to nie wiem ale mogę powiedzieć tyle, że to nie jedyna zmiana zasad. Jeszcze dużo was czeka.
- Możemy wiedzieć co ? - Pytam .
- Wszystko w swoim czasie - Kobieta odpowiada z entuzjazmem. Mam wrażenie, że coś okrywają przed trybutami ale odrzucam tą myśl.
Dojeżdżamy do peronu i kierowca daje znak, ze mamy wysiadać. Kiedy otwieram drzwi powiew wiatru niemal zwala mnie z nóg. Dziwne. W drugiej części 4 dystryktu prawie nigdy nie wieje.
  Pociąg do Kapitolu już czeka, więc zmierzamy w jego kierunku. Kiedy wchodzę, obracam się aby zobaczyć ten dystrykt prawdopodobnie ostatni raz. 

sobota, 12 października 2013

Rozdział III

14 komentarzy:
Otwieram oczy, przecieram je dłońmi a pierwsze co widzę to światło. Przez wielkie okno na środku salonu wlewają się promienie słońca i padają prosto na moją twarz. Teraz dopiero widzę gdzie jestem. W salonie.
  Tak bardzo denerwowałem się dożynkami, że usnąłem tutaj.  Właśnie, dożynki.
Energicznie przerzucam koc przez nogi a on leci na podłogę. Wstaję i idę w stronę mojego pokoju. Kroki staram się stawiać lekko, delikatnie. Podchodzę do schodów, następnie kieruję się na górę i do mojego pokoju. Łapię za klamkę i lekko ją naciskam. Drzwi otwierają się i wchodzę do środka. Na początku nic nie widzę ale z czasem moje oczy przyzwyczajają się do ciemności. Omijam łóżko, biurko i staję przy oknie. Powoli podnoszę roletę. Natychmiast wlewa się smuga światła i zalewa cały pokój.  Strażnicy dalej budują Nową Wioskę. Z niechęcią przyznaję, ze jest o wiele większa od tej. W oddali widać morze, góry, wydmy. Taki widok to rzadkość. Powoli odwracam się od okna i zatrzymuję wzrok na szafie. Czas już się ubierać.
   Łapię za klamkę, otwieram ją powoli. Ubrania są poukładane równo na półkach a niektóre wiszą na wieszakach. Jeden strój jest wyjątkowy. Czarna koszula, niebieska marynarka, szare eleganckie spodnie. dożynkowy strój ojca.
  Mija piętnaście minut i siedzę w kuchni. Ubrany, uczesany i przygotowany. Cały strój pasuje idealnie, jakby mój ojciec wiedział, że się jeszcze przyda. To przykre. Nie mija dużo czasu aż moja mama schodzi z góry. Jest ubrana w czerwoną sukienkę, ładną i prostą. Prostuję się kiedy podchodzi.
- Jesteś już gotowy ? Mamy piętnaście minut. - Odzywa się bez wyrazu.
- Możemy wychodzić. - Odpowiadam łagodnym tonem.
Zmierzam w stronę drzwi ale ona łapię mnie za ramie i zatrzymuje.
- Czekaj. Weź to - Wyciąga w moją stronę dłoń z ze złota bransoletą. - Twój ojciec miał ją na ostatnich Igrzyskach.
- Dziękuję. - Biorę przedmiot z jej rąk.
- Będzie cię chronił przed wylosowaniem. Mam taką nadzieję.
- Ja też. - Uśmiecham się mocno i przytulam ją. Chciałbym zatrzymać tę chwilę na dłużej.
   W mniej niż dziesięć minut dochodzimy do placu. Strażnicy stoją w rzędach i pilnują porządku. Na głównej tablicy wyświetlone są nazwiska osób, które mają wziąć udział w losowaniu. Tych osób jest czternaście. W tym ja, i moja matka.
  Strażnicy Pokoju wskazują nam sektor, na który mamy przejść. Przed wejściem jeden Strażnik czeka z listą i sprawdza czy wszyscy dotarli na miejsce. Kontem oka patrzę na mamę i widzę w jej oczach rozpacz, żal to tego miejsca.
   jak się okazuje dotarliśmy na miejsce ostatni i można zaczynać. Na podium wchodzi śmiesznie ubrana kobieta. Nazywa się Lea Blee jeśli się nie mylę. Zaczyna się mowa. Jej Kapitoliński akcent mnie dobija. Nie można normalnie ?  Nawija o tym, że Kapitol zawsze zwycięży nad Dystryktami, że Głodowe Igrzyska są przywilejem, że powinniśmy być wdzięczni im za to co robią. To jakiś absurd.
 Teraz nadchodzi ten moment, na który nie czeka nikt. Losowanie trybutów. Serce podchodzi mi do gardła a ręce latają jak szalone. Z nerwów próbuję wycierać je o spodnie. W pierwszej kolejności są kobiety.
Lea zbliża się do kuli z karteczkami żeńskich nazwisk i wyciąga jedną z nich. Ściskam mamę mocną za rękę. Chyba nawet za mocno wiec lekko puszczam.  " Nie ona. Nie ona. Nie drugi raz. " Tylko te słowa krążą w mojej głowie.  Lea staje przy mikrofonie i powoli otwiera karteczkę.
- Michelle Lankers. - Piskliwy głos rozbrzmiewa w uszach. Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy to, że nie jest to moja mama. Druga, że wylosowana kobieta ma 40 lat. To niesprawiedliwe, że ludzi w tym wieku muszą jechać na Igrzyska. Strażnicy prowadzą ją na scenę i odrywają z uścisku z męża. Przykro jest mi patrzeć na nią kiedy łzy ciekną jej po policzkach.
Teraz czas na chłopaków. Serce bije coraz mocniej kiedy Lea podchodzi do drugiej puli. Niemal słyszę jego bicie w uszach. Kobieta powoli wyciąga karteczkę z nazwiskiem trybuta. Podchodzi do mikrofonu i wyczytuje jej zawartość. Nogi się pode mną załamują kiedy słyszę swoje nazwisko. Wszyscy spoglądają na mnie. ja ma tylko piętnaście lat. To za wcześnie aby jechać na Igrzyska. Rozpacz wzbiera się we mnie i mam ochotę wybuchnąć aby się jej pozbyć. Łapię mamę za rękę jak małe dziecko, które nie wie co robić. Tak właśnie się czuję. Zagubiony, zostawiony przez los.
 Dwóch Strażników prowadzi mnie do sceny. Staję na środku wpatruje się w ludzi stojących przede mną. Znali mojego ojca i wiedzą kim jestem.
   Lea każe podać nam podać sobie ręce po czym prowadzi nas do pałacu Sprawiedliwości. Chwila, coś mi tu nie gra.
- Co z mentorami ? Kto będzie naszym mentorem ? - Pytam.
- To właśnie ta różnica co do innych Igrzysk. W tym roku będziecie musieli radzić sobie sami. - Kobieta odpowiada natychmiastowo.
- Co to znaczy ? - Nie dowierzam jej słowom.
- Że w tym roku nie będziecie mieli mentorów. - Odpowiada i ciągnie nas dalej.
Teraz na prawdę jest mi źle. Jestem pewny, ze nie wygram tych Igrzysk. Nie bez pomocy sponsorów.

piątek, 13 września 2013

Rozdział II

6 komentarzy:
W chwilach takich jak ta, kiedy wszystko się komplikuje a w domu jest nerwowa atmosfera, jedynym odpowiednim dla mnie miejscem jest plaża. Tylko w naszym, czwartym dystrykcie ona jest, więc uważam to za zaszczyt. Kiedy byłem mały, razem z mamą przychodziliśmy tu wieczorami i siadaliśmy na brzegu. Wspomnienia tamtych chwil wciąż siedzą w mojej głowie. Nie potrafię wymazać z pamięci chwil, które tak mocno się mnie trzymają . Chwil, które były radością. Teraźniejszy bieg czasu nie pozwala na radość.
  Biorę piach w dłonie. Piasek powoli sypie się z pomiędzy palców i opada obok moich stóp. Przechodzę kawałek plaży i w pewnym momencie przysiadam. Ręce opieram o kolana a nogi lekko rozchylam . Widok morza jest o tej porze roku piękny. Lazurowa, czysta, woda, bezchmurne niebo, latające ptaki i promienie słońca odbijające się w tafli wody. Jest pięknie.
  Lekki wiatr rozwiewa mi włosy. Chcę uciec od rzeczywistości, od Kapitolu, od Igrzysk. Chcę prowadzić normalne życie bez obawy wylosowania na dożynkach. Jednak to niemożliwe.
  Słońce parzy coraz mocniej. Robi się gorąco i parno. Jak zwykle w czwórce. Ściągam skarpetki i podwijam nogawki spodni. Powoli wstaję i idę w stronę wody. Chłodna woda podmywa mi kostki a z każdą kolejną falą coraz mocniej mnie moczy. Idę dalej, przed siebie i zatrzymuję się kiedy woda sięga mi do kolan. Wdycham ciepłe powietrze i rozkoszuję się chłodem wody.
  Wychodząc z wody nabieram jej do rąk i moczę lekko włosy. Jest dopiero ranek a już tak gorąco. Wychodzę z wody i kieruję się na przeciwległe miejsce na plaży. Rosną tam palmy, pod którymi jest cień. Takie miejsce świetnie sprawdza się w taki upał. Dochodzę tam i opadam na ziemię. Opieram się o palmę i wyciągam przed siebie nogi. Głowę wygodnie opieram po czym zamykam oczy. Lubię takie chwilę. Mogę się rozluźnić, odstresować. Teraz nie obchodzą mnie Igrzyska. Liczy się tylko ta chwila.
 Już prawie przysypiam kiedy słyszę czyjeś głosy. Dobiegają z niedużej odległości. To chyba krzyki, ponieważ słyszę wszystko dokładnie. Jakiś gruby, męski głos mówi, a raczej krzyczy coś o plaży. Energicznie odrywam głowę od drzewa, wstaję i się prostuję. Zmniejszają granice naszego dystryktu. Chcę uniemożliwić dostęp do plaży. Nie, to nie może być prawda. Plaża jest jednym z najbardziej wartościowych miejsc w naszym dystrykcie. Dla dużej liczby osób jest to jedyne źródło pożywienia.
  Znów sprawy się komplikują. Muszę stąd uciec. Wychylam się pomiędzy drzewa aby zobaczyć gdzie są Strażnicy Pokoju. Są niedaleko ale na tyle żebym nie mógł uciec, więc mam szanse. Idę wolnym krokiem w głąb roślin. Tędy dojdę do drogi . Mijam pierwsze drzewo, drugie. Jednak na chwilę przystaję, ponieważ coś mnie nie pokoi. Ta cisza.
 Próbuję się skupić i nasłuchiwać. Coś mi jednak przeszkadza. Ból w stopach. O boże, moje stopy ! Krzyczę w myślach kiedy na nie patrzę. Nadal są bose . Przez tą drogę całkiem się pokaleczyłem. Szybko zakładam na nie skarpetki. Muszę jak najszybciej być w domu. Nogi mnie pieką tak bardzo, że trudno mi iść ale kiedy nie skupiam się bólu to go nie czuję. To pomaga.
  Teraz dopiero widzę, że tędy nie przejdę.  Na całej powierzchni tego obszaru jest porośnięta kującymi roślinami i innymi rzeczami, po których nie przejdę. Jedyna przejście to plaża.
 Wracam tam tak samo jak przyszedłem tutaj a kiedy jestem na pograniczu plaży i gąszczu rozglądam się wokół. Nikogo nie widzę. Dziwne. Rzucam się biegiem na lewo. To zupełnie inna strona niż ta, która tu przyszedłem ale z tamtej przyszli Strażnicy. Nie mam pojęcia gdzie teraz są.
 Biegnę coraz dalej. Widzę już drogę jednak potykam się o coś i padam na ziemię. Po drodze robię fikołka a do buzi nabieram piachu. Dopiero kiedy leżę i wypluwam piach z ust, widzę, że mój upadek nie był kwestią przypadku. Nade mną stoi wysoki mężczyzna ale nie widzę jego twarzy, ponieważ jest w białych kombinezonie. Strażnik Pokoju. Łapie mnie za tył koszulki i podnosi na nogi. Ma dużo siły.
- No proszę. Taki ktoś jak ty przychodzi tutaj ? Wiesz, że od teraz to zabronione. A jeżeli to zabronione to
- Wiem co to znaczy . Puść mnie. - Przerywam mu z wyrzutami w głosie.
- Buntownik. - Jego głos brzmi grubo i twardo. Kiedy to mówi czuję, że się uśmiecha.
Łapie mnie od tyłu za ręce i przytrzymuje. Kiedyś w szkole uczyli nas samoobrony. Wcale nie trzeba być silnym aby pokonać przeciwnika. Trzeba wykorzystać jego siłę.
  Przeciągam prawą rękę po osi mojego ciała. Jest luźna więc zamachuję się i łokciem trafiam mu w głowę. Wykorzystuję jego zaskoczenie i kopię go w brzuch w kolana. Zgina się wpół i opada na kolana. Jakby tego było mało kątem oka widzę, że biegnie do mnie drugi Strażnik Pokoju. Rzucam się pędem w stronę drogi. Jednak on jest szybszy. Wiem, że jest już blisko i nie mam szans uciec. Odwracam się w momencie kiedy jego ręka zmierza w kierunku mojej twarzy. Zniżam się a jego ręka przeczesuje powietrze kilkanaście centymetrów nad moją głową. Kolejny raz zamachuje się ręką . Łapię go za nadgarstek jedną ręką a drugą za łokieć. Przesuwam jego masę ciała przede mnie a on pada na ziemię. Widzę, że ten drugi Strażnik podnosi się z kolan . Puszczam dłoń Strażnika i biegnę dalej. Za chwilę podniosą się z ziemi i mnie złapią, więc muszę uciekać. Próbuję użyć wszystkich swoich mięśni żeby szybciej biec. Potrzebuję odpoczynku.
  Dobiegam wreszcie do drogi. Jest do połowy przysypana piachem. Przez kilka sekund próbuję złapać oddech i biegnę dalej. Nie ma tu dużo domów ale jeszcze kilkanaście metrów i będzie ich więcej. A co za tym idzie, więcej ludzi. Bezpieczeństwo. Nadal pędzę . Kieruję się w lewo, do domu.
Dobra, mogę się już zatrzymać. Ludzie gapią się na mnie jak na idiotę. Strażnicy mnie raczej już nie znajdą. Mijam kilka ulic, kilkanaście domów, ogródków i jestem na ulicy prowadzącej do Wioski Zwycięzców. Po jednej stronie drogi rosną drzewa, po drugiej ciągnie się rów. Za rowem park. Nie duży ale małe dzieci często tam się bawiły. Teraz nikogo tam nie ma, co mnie dziwi. Coś się dzieje ale nie wiem co. Na ulicy nie spotkałem żadnego człowieka. Wszyscy byli w domach i patrzyli się na mnie tak dziwnie, że coś musi się dziać.
  W zamyśleniu dochodzę do domu. Dwanaście identycznych domków ciągnie się przede mną. Pierwszy z prawej to mój dom. Ale kiedy tylko wchodzę do środka moja mama zrywa się z kanapy, łapie mnie za ramię i prowadzi do stołu. Siadam na krześle i opieram ręce o blat.
- Co jest ? - Pytam z niecierpliwością.
- Czy ty oszalałeś ? Nie wiesz co ogłosili dziś rano ? Nie wolno wychodzić z domu. Co ty zrobiłeś ? - Prawie krzyczy. To by tłumaczyło ten cały przebieg spraw.